Oczekiwanie na CUD...

Na Majkę musieliśmy troszkę poczekać ... 
Najpierw był ślub cywilny, zakup mieszkania, po roku ślub kościelny i właśnie wtedy zdecydowaliśmy się zacząć starania o dziecko.
Byliśmy gotowi.
Wydawało się, że będzie łatwo i szybko, bo czuliśmy, że to jest ten moment.
Niestety w tym temacie często bywa na odwrót.  Zbyt duże chęci są ogromną przeszkodą.
Nie mogłam wtedy już słuchać, kiedy ktoś pytał: "to kiedy dziecko?", "czy się kiedyś doczekamy?",  albo mówił: "dalej, do roboty!" itd.
Żyłam od okresu do okresu, mając już wszystkie objawy ciąży jakie tylko mogą być. Na teście za każdym razem tylko jedna kreska.
To było przykre uczucie, nadzieja odżywała na nowo i za chwilę gasła.
Ciężko było mi o tym nie myśleć widząc jak kolejne koleżanki zachodzą w ciążę bo przecież ja też chciałam tego tak mocno doświadczyć. 
Bałam się, że nie będzie nam dane zostać rodzicami. Że nie dowiem się jak to jest być w ciąży. Nie poczuję pierwszych ruchów dziecka. Nie doświadczę bólu porodu i szczęścia cudu narodzin. Że będziemy jedną z tych par, które to wszystko ominie.
Po 1,5 roku starań chcieliśmy się dowiedzieć, jakie badania powinniśmy wykonać.
Wizytę u lekarza miałam umówioną na 2 stycznia, czyli sam początek nowego roku.
Ciut wcześniej, bo 2 grudnia niespodziewanie przygarnęliśmy drugiego kota - kotkę Migotkę.
Nie planowaliśmy posiadania dwóch kiziorów. Podczas wizyty u znajomych, którzy prowadzili dom tymczasowy w którym Migotka przebywała. W pewnym momencie weszła do mojej torebki i to już zadecydowało, że z nami zostanie.
Od tej chwili cała moja uwaga skupiała się na obserwacji relacji naszych dwóch futrzaków. Nie miałam już chyba czasu myśleć o tym, że dalej nie jestem w ciąży.
Podczas wspomnianej wcześniej wizyty u lekarza, pani doktor poradziła aby badania zacząć od męża, czyli od zbadania nasienia.
Mężu badanie wykonał, wyniki już mieliśmy. Z norm wychodziło, że wszystko jest ok. Akurat wtedy spodziewałam się okresu, dlatego wstrzymałam się z pójściem do pani ginekolog do czasu aż będę po...
W tym czasie czułam się bardzo słabo. Jednego dnia na tyle, że kierownik zwolnił mnie wcześniej do domu. Obawiałam się, że dopadła mnie anemia.

1 lutego miałam dzień wolny od pracy. Okres spóźniał się drugi dzień ale akurat u mnie to norma.
Mimo tego coś mnie tknęło. W szufladzie został jeden test ciążowy. Koło godziny 10:00, po śniadaniu mówię do siebie: "aaa zrobię skoro jest" :v
Trzymałam w ręce telefon, żeby odmierzać czas. Nagle patrzę na test i widzę jedną, a za chwilę pokazała się druga kreska!!!
Oniemiałam. Zaczęłam beczeć ze szczęścia. Momentalnie zadzwoniłam do męża. Nie mógł zrozumieć co mówię przez mój płacz, ale jak już udało mi się wydusić o co chodzi, był  w szoku ale również bardzo się cieszył!
Wracając z pracy zabrał od teściowej z apteki jeszcze dwa testy. Zrobiłam je od razu i również  pokazały się dwie grube i wyraźne krechy! Obdzwoniliśmy od razu całą najbliższą rodzinę. Nigdy nie zapomnę tego dnia - jeden z najpiękniejszych  ♥
Później nie wierząc jeszcze do końca w to co się stało, zaczęłam wyczytywać w internecie co może zafałszować wynik testu :p To był szok!
Z wizytą u lekarza postanowiłam się wstrzymać jeszcze tydzień, bo będąc w 4 tygodniu ciąży na USG raczej nic by nie było widać.
Przez kolejne dni chodziłam jak nakręcona. Bardzo uważałam na siebie żeby nie zaszkodzić maleństwu.
6 lutego będąc w pracy poszłam do toalety i zobaczyłam śluz o różowym zabarwieniu.
Myślałam, że zemdleję. Nawet teraz jak sobie to przypomnę mam gęsią skórkę. Tak bardzo się bałam.
Szybko zdobyłam namiary na lekarza, który przyjął mnie prywatnie od razu jak tylko skończyłam pracę.
Pognaliśmy z mężem najszybciej jak się dało. Lekarz zbadał, pokazał pęcherzyk i potwierdził ciążę.
Uspokoił. Powiedział, że śluz oznacza zagnieżdżenie się zarodka. Przepisał luteinę pod język (fuuuuuj :P) Gdy usłyszał, że tryb pracy mam stojący, od razu wypisał L4.
Od tej chwili szczęśliwa i uspokojona mogłam z radością wpatrywać się w zdjęcie z USG i wyczekiwać kolejnej wizyty aby po raz pierwszy usłyszeć odgłos bicia serduszka naszego małego CUDU....  ♥
Wewnętrznie czułam, że teraz już będzie wszystko dobrze - i się nie myliłam :)
Tak więc dziś śmiejemy się, że plemniki po badaniu się wystraszyły i wzięły do roboty, a ja dzięki pojawieniu się Migotki odblokowałam psychicznie :)
Same pozytywy !!! :)

Pierwsze zdjęcie USG :)

3 komentarze :

  1. Weszłam dzięki linkowi u Agi. Piękna opowieść. Widocznie nie jest nam dane doświadczyć macierzyństwa bez problemów, by móc się nim później cieszyć mocniej. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Macierzyństwo to coś wspaniałego, a teraz doświadczasz go podwójnie. Pięknie to opisałaś :)

    OdpowiedzUsuń

Maj-Ka-Love © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka