13 godzin w drodze po szczęście

Nie bałam się porodu. Wiedziałam, że skoro dziecko "jakoś weszło to i wyjść musi" :D
Bardziej obawiałam się, czy rozpoznam moment kiedy to się zacznie, czy będę wiedzieć, że to już.
Przewidywany termin porodu miałam na 6 października, niestety w tym czasie po badaniu u lekarza i KTG nie było żadnych oznak, że poród może się zacząć. Stosowałam różne metody aby choć trochę go wywołać  m. in. dużo sprzątałam, chodziłam na dłuugie spacery pod górkę a nawet tańczyłam.. nic z tego. Majce było w brzuchu za dobrze. Nie miałam nawet żadnych skurczy przepowiadających. Jedyne co mi doskwierało to ten ogromny brzuch, przez który ciężko było cokolwiek zrobić oraz wariactwa Majki i jej bolesne kopy!
Wieczorem w sobotę 12 października zaczęłam czuć jakby skurcze, ale sama nie byłam pewna czy to one, bo przecież nigdy w życiu ich nie miałam. :P Myślałam, że to jak zwykle Mała wyprostowała swoją nóżkę i stąd takie uczucie ;) Położyliśmy się z mężem spać, ale bóle zaczęły być coraz częstsze i regularne. Zaczęłam chodzić po pokoju, a jemu kazałam spać póki jeszcze nic się nie działo, żeby nabierał sił.
Była już noc, w między czasie czatowałam z przyjaciółmi i koleżanką z forum. Ponieważ miałam dodatni wynik GBS (a w tym wypadku jeśli rozpocznie się poród trzeba podać antybiotyk wcześniej) gdy skurcze były co 7 minut stwierdziłyśmy, że nie ma co, trzeba się zbierać, tym bardziej, że jechaliśmy do szpitala w innym mieście. Była 2 w nocy.
Podczas drogi odległość między skurczami zaczęła się wydłużać, więc mówię do męża: "no super, teraz mi powiedzą po co tam przyjechałam" :P
Na miejscu zostałam przyjęta. Akurat pech chciał, że trafiłam na położną (czarną owcę oddziału), która po podłączeniu do KTG stwierdziła, że jeszcze nie rodzę i ogólnie była bardzo nieprzyjemna.
Potem przyszedł świetny lekarz, zbadał mnie i powiedział jej żeby położyła mnie na sali dla kobiet po porodzie, nie na patologii ponieważ tu są wygodniejsze łóżka.
Sale 2-osobowe, z łazienką, naprawdę można było czuć się komfortowo.
Leżałam z dziewczyną, która musiała zostać w szpitalu, bo jej synek miał jeszcze dość mocną żółtaczkę, więc tylko biedna w kółko odciągała pokarm bo nie miała go przy sobie.
Nie mogłam spać, skurcze przepowiadające bolały bardzo mocno, regularnie co 10 minut, więc praktycznie drzemałam od skurczu do skurczu :P
Kilka razy dziennie byłam podłączana do KTG, badali mi wody płodowe, na szczęście były czyste.
Z racji niedzieli, nie było ordynatora - kazali chodzić. Skurcze nie odpuszczały.
Nadszedł poniedziałek, o 5 rano bolały tak mocno, że zostałam standardowo podłączona do KTG.
Skurcze nieporodowe, znowu trafiłam na dyżur tej niemiłej położnej, która mówi do mnie: "jak Ciebie teraz tak boli, to jak Ty przeżyjesz bóle porodowe!". Po tych słowach nie wytrzymałam, rozkleiłam się potwornie. Nie dość, że już 2 noc z rzędu nieprzespana, skurcze cały czas co 10 minut to jeszcze palnęła taki tekst. Gdy zobaczyła moją reakcję, przeprosiła i kazała mi się uspokoić.
Obchód, badanie ordynatora, stwierdził rozwarcie na centymetr, kazał dużo chodzić aż do kolejnego badania o 14:00.
No więc z mężem kolejne km po korytarzach.
Czas na badanie, wody czyste, rozwarcie nieco większe. Ordynator zaproponował próbę wywołania skurczy porodowych przez podanie mi oksytocyny. Zgodziłam się od razu.
Podano mi oxy, podziałało i się wtedy zaczęło.
Było po godz. 16:00. Przyjechał z pracy mąż a na nocną zmianę przyszła położna najlepsza na jaką mogłam trafić! Pani Irenka! :)

Skurcze bolały niesamowicie, w dodatku były krzyżowe, więc mężu cały czas masował mój kręgosłup. Ulgę przynosiło siedzenie pod prysznicem z ciepłą wodą ♥
Na porodówce rodziłam jako jedyna, więc położna była tylko do mojej dyspozycji. Mogła obserwować cały czas co się dzieje przez weneckie lustro siedząc u siebie w dyżurce. 
W samej sali był przyjemny klimat, przygaszone światło, cichutko leciało sobie radio ze stacjami niemieckimi (bo tylko takie łapało) ale za to puszczali nasze ulubione kawałki.
Czas pędził niesamowicie szybko, a ja wykorzystałam chyba wszystkie możliwe sposoby rodzenia jakie są: krzesełko, piłka, itd...
Żebym trochę nabrała sił położna podała mi Dolargan i momentalnie poczułam ulgę.
Odpłynęłam i tylko na KTG mąż widział kiedy miałam skurcze :P

Niestety gdy minęła godzina lek przestał działać i zaczęło się wszystko od nowa...
Na dyżurze w tę noc był bardzo miły lekarz i młoda lekarka. Po badaniu okazało się, że mam 7 cm rozwarcia i skurcze trochę słabsze, więc kolejna dawka oxy, pęcherz płodowy trzeba było przebić.
Kiedy zobaczyłam pielęgniarki z neonatologii, które przyszły przygotować wszystko na powitanie naszej córeczki, wtedy zaczęło do mnie docierać, że to już niedługo, że chwile Ją poznamy!
Poród zaczął się pełną parą, położna Irenka cały czas mnie chwaliła, wspierała, mówiła: "pięknie przesz!" :D - to naprawdę dodawało sił.
Najgorzej było gdy krzyczałam, bo wtedy najmocniej czułam ból, więc starałam się tego nie robić.
Lech cały czas dzielnie stał obok, trzymał za rękę...
Musiałam zostać nacięta.
Najgorsze chwile kiedy usłyszałam, że już widać główkę, a ja nie miałam sił przeć. Wtedy podszedł lekarz, objął mnie za plecy i pomógł...a już po kilku chwilach ujrzałam moją cudowną córeczkę! Pierwszy jej krzyk i moja myśl "gdzie ona się tam mieściła? " :D
Od razu położna położyła Majeczkę na mojej klatce piersiowej a ja nie mogłam nadziwić się jaka ona jest śliczna, cała i zdrowa, jest już tu z nami, to Ona!
Była godzina 5:45, 15 października 2013, wtorek :)
(nie mogę opanować łez gdy to teraz opisuję... )
Mąż dzielnie przeciął pępowinę! :)
Przytulałam ją tak przez dłuższy czas, wpatrywaliśmy się z nią jak w obrazek, mąż płakał jak małe dziecko ze wzruszenia ♥
Po tym czasie panie pielęgniarki mogły już ją spokojnie zabrać aby zmierzyć, zważyć itp.
Waga 3740 g, długa na 56 cm.
Zapytałam położnej ile punktów dostała i usłyszałam: "no jak to ile?! 20/10" :D
Musiałam mieć przeprowadzoną rewizje macicy a potem szycie.
Majka leżała sobie, mrugała oczkami a tatuś, który obdzwonił rodzinkę był przy niej i zagadywał :D
Wiem, że ból był okropny, ale zapomniałam o nim kiedy po wszystkim dano mi Majkę na pierwsze karmienie ♥
To są bezcenne chwile, czułam jak bardzo nas do siebie zbliżyły z Lechem jeszcze mocniej! :)
Wszyscy wyszli z sali i zostawili nas tam we trójkę, żebyśmy trochę odpoczęli, przespali się.
Mąż padł w fotelu i zbierał siły na dalsze godziny, ja przytulając Majkę do swojej piersi nie potrafiłam przestać na nią patrzeć i podziwiać! :)
Około godz. 10:00 mogłam już wrócić na swoją salę.
Położna wiozła mnie w wózku (bo sama bym nie uszła), dumny tatuś niósł na rękach swoją córeczkę ♥
Tak się złożyło, że koleżanka z pokoju własnie wychodziła do domu, więc cała sala była tylko dla mnie przez cały pozostały pobyt w szpitalu.
Miałam ciszę, spokój, Lech mógł siedzieć z nami ile tylko chciał do późna, a Majkę miałam cały czas przy sobie. :)
Do domu miałyśmy wyjść w czwartek, trochę wisiało to pod znakiem zapytania, ponieważ ciut za dużo ubyła na wadze, ale ostatecznie wszystko było w normie i nas wypisali.
Nasz poród (trwał w sumie 13 godzin) - to była dłuuuga droga, ale dla takiego szczęścia warto było przez nią wspólnie przejść ♥


KTG które jeszcze nic nie zapowiadało :D

Majeczka - kilka godzin po przyjściu na świat :)




Widok z okna szpitalnego na mały park  i złota jesień :)




6 komentarzy :

  1. No i znowu becze ;p ah te hormony, każdy temat pogodowy wywołuje u mnie płacz ;) kurcze 9 dni po terminie, nie strasz :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Już na zdjęciu po porodzie widać, że Majeczka "cały tatuś"... Śliczny mały brzdąc...że Nasze dzieci tak szybko rosną... :? kochane!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały tatuś, nie ma co ukrywać :)
      Nasze dzieci się starzeją a my ciągle młodzi :D

      Usuń
  3. KTG na siedząco ? A mnie kazali leżeć na boku pół h a tak mi ciężko było wstać później ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, za każdym razem miałam na siedząco, jedynie podczas porodu miałam podłączone leżąc ;)

      Usuń

Maj-Ka-Love © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka