Witaj na świecie Kalinko!

"Do terminu porodu nie wytrwasz" - mówili.
"Tak nisko brzucha jeszcze nie widziałam - to już za chwilę" - słyszałam...
Niestety po raz drugi okazało się inaczej ;)
Spacery, sprzątanie, mycie podłóg i okien, przytulanie małżeńskie nic tego nie przyspieszyło.
Przewidywany termin z USG - 6 sierpnia.

Całą końcówkę ciąży żyłam nadzieją, że tym razem samo się zacznie.
Czekałam na znak, że to już, bo przecież tym razem nie było tak łatwo.
Była ze mną Maja i zanim pojechałabym do szpitala, trzeba było zorganizować opiekę.

10 sierpnia udałam się na ostatnią wizytę do innego lekarza (mój był na urlopie).
Rozwarcie na palec (już od dwóch tygodni), oprócz tego żadnych innych oznak porodu.
13 sierpnia lekarz kazał stawić się do szpitala na wywołanie, ponieważ było już wtedy tydzień po terminie.

Ostatnie selfie z brzuszkiem przed wyjazdem do szpitala ;)

Dziwne uczucie towarzyszyło mi do czwartku 13-tego, na myśl o tym, że kiedy pojadę do szpitala, wyjdę z niego już z Kalinką.
Pozostawienie Mai u dziadków, wywołało u mnie ogromny płacz, nawet się z nią nie pożegnałam, bo byłoby ze mną tylko gorzej. Powoli uspokajałam się w drodze, bo na szczęście do Sulechowa trzeba było dojechać 20 km.

Na izbie przyjęć gdy tylko zauważono, że jestem w ciąży, zostałam przyjęta bez kolejki, co bardzo miło mnie zaskoczyło.
Następnie wypełnianie papierów, KTG na którym brak jakichkolwiek skurczy.
Zostałam położona na patologii ciąży z dziewczyną w 34 tc, której córka pchała się na świat i niestety musiała tak leżeć jeszcze dwa tygodnie do rozwiązania.
A ja zaczęłam się zastanawiać jak to jest, że niektóre dzieci nie mają najmniejszej ochoty na poród, a inne wręcz przeciwnie ;)
Poproszono mnie na badanie USG, którego młoda lekarka nie mogła spokojnie przeprowadzić, bo Kalina zaczęła swoje szaleństwa!
Wszystko ok, powrót na salę, rozmowy z sąsiadką.
Kolejne KTG... i nic...


Po obiedzie nagle poczułam coraz mocniejsze i częstsze skurcze. Nadzieja, że może tym razem samo się zacznie.
Czekałam na kolejne KTG które miałam mieć robione o 18:30....  niestety, skurcze zaczęły się wyciszać, w nocy czułam je rzadko co jakiś czas aż w końcu wcale.
Na wieczornym obchodzie ordynator kazał mi do rana nic nie jeść, żeby do badania być na czczo.

14 sierpnia - piątek, poranny obchód, zaproszenie na badanie.
Okazuje się, że na zmianie jest położna, która pomogła mi urodzić Majkę!
Ordynator zapytał mnie, jak wyglądał poprzedni poród?

Ja - mnie"Łatwo nie było, ale z Panią Irenką miło go wspominam."
Ordynator - "No to do dzieła, do końca zmiany trzeba się wyrobić! :D"

Wspólnie zdecydowaliśmy o próbie podania oksytocyny.
Szybki telefon do Lecha, żeby przyjechał, bo możliwe, że niedługo się zacznie.
Godz, 10:26 podłączenie kroplówki. 


Mężu przybył, skurcze zaczęły się pojawiać, coraz częściej i coraz mocniej.
W pewnym momencie przy jednym z nich poczułam w środku takie jakby "pyknięcie", ale olałam temat.
Przy kolejnym skurczu, poczułam, że między nogami momentalnie zaczynam mieć mokro.
Wołam do męża:
"Lechu, ja chyba sikam!"
On na mnie patrzy, a tu się ze mnie leje! Wody odchodzą! Oboje w śmiech!
Mąż pobiegł po położną, która opanowała sytuację, niestety my nie mogliśmy opanować rechotu :D
Było to dla mnie nowe doświadczenie, bo gdy rodziłam Maję, pęcherz miałam przebijany.
No to teraz co? Trzeba rozruszać sytuację, chop na piłkę!
Niestety przy boleśniejszych skurczach robiło mi się słabo, z racji tego, że nie jadłam nic od rana.
Podano mi kroplówki z glukozą na regenerację.







Mijały kolejne godziny, bolało okropnie.
Lechu zapodał nasze ulubione kawałki ze Spotifa'ja i to pomagało trochę się rozluźnić i nie myśleć.
W dodatku bóle były krzyżowe, więc po raz kolejny jego masaże okazały się ratunkiem.
Badanie lekarskie  - rozwarcie 7 cm.
Tym razem jazda pod prysznic, trzeba troszkę wyluzować.


Najchętniej bym stamtąd nie wychodziła.
Zapytałam mojej położnej, czy zdążę urodzić na jej zmianie, odpowiedziała, że jest taka nadzieja.
Niestety czas między skurczami zaczął się wydłużać.
Zadecydowano o kolejnej dawce oksytocyny.
Godzina 19:00, pani położna Irenka kończyła swoją zmianę, ucałowała mnie, powiedziała, że żałuje, że nie doczekała finału i życzy powodzenia.
Kolejna położna na zmianie była równie miła.
Po 20:00 na badanie przyszła starsza pani doktor, mąż został na chwilę wyproszony z sali.
Rozwarcie bez skurczu - 5 cm, no to czekamy na skurcz.
Trwało to dosyć długo, więc lekarka z położną zaczęły dyskusję na temat kotów :D
Ale cicho... idzie, jest! Na skurczu rozwarcie 7 cm... tyle godzin i nic się nie zmieniło!?
Byłam załamana, myślałam, że albo skończy to się cesarką, albo nie urodzę już tego dnia.
Nagle doktorka mówi, że może by tak zrobić masaż szyjki?
Położna na to: "Ale to boli jak cholera!"
Więc ja świadoma co to znaczy, w chwili gdy przyszedł skurcz tak wrzasnęłam, że dobrze, że oprócz mnie nikt więcej nie rodził.
Dostałam OPR, że mam już tego nie robić, bo nie urodzimy.
A to już! Już się zaczęło! Masaż pomógł, czuję główkę!
Położna woła męża - "zapraszam!"
Kolejne dwa skurcze i Kalinka jest na świecie!
Godzina 20:26!
Pierwszy krzyk, mega radość i szczęście.



Okazało się, że była owinięta pępowiną, na szczęście niegroźnie.

Pierwszy pocałunek, przytulenie - chwile na które czekałam ponad 9 miesięcy.


Kalinka dostała 10 punktów, waga 3160 g, długa na 55 cm.





Na szczęście tym razem nie byłam nacinana, ale troszkę pękłam, więc kilka szwów trzeba było założyć.
Bardzo czekałam na urodzenie łożyska, bo nie chciałam znowu przechodzić rewizji macicy.
Niestety jak to położna powiedziała "historia lubi się powtarzać" i przeżyłam to kolejny raz.
Na szczęście wcześniej podano mi środek znieczulający, więc to czyszczenie nie było aż tak bolesne.
Kiedy było po wszystkim - jaką ja poczułam błogą ulgę!
Dostałam Kalinkę do karmienia, mąż ułożył się na materacach, żeby odreagować emocje, a mnie nic więcej do szczęścia nie było potrzeba.

Po 23:00 zostałam odwieziona na moją salę, na szczęście okazało się, że będę na niej sama (a martwiłam się, że obudzę lokatorkę, bo sale 2 osobowe).
Zjadłam kolację, która była specjalnie dla mnie zostawiona (3 kanapki z wędliną ;p ).
Mąż wrócił do domu odespać cały dzień.
Kalinka była cały czas ze mną.
Położna powiedziała, że jak w nocy będzie trzeba nakarmić małą i zmienić pieluszkę, a ja będę chciała wstać, mam ją zawołać.
O 3:00 tak zrobiłam, ona pomogła mi podejść do łazienki (na szczęście nie robiło mi się słabo) a Kalinę przebrała pielęgniarka z neonatologii. Złote kobiety. 



Była nadzieja, że wyjdziemy w poniedziałek do domu, niestety podczas sobotniego badania, Kalince wyszło lekko podwyższone CRP.
Wszystko przez mojego dodatniego GBS-a i to że antybiotyk dostałam po niespodziewanym odejściu wód. Coś tam już zdążyło się do niej przedostać.
Najważniejsze zdrowie małej.
Przez 3 dni od niedzieli dostawała antybiotyk i we wtorek wyszłyśmy do domu .... C.D.N.

W gruncie rzeczy, oba porody były do siebie podobne: wywoływanie, długi czas, nacinanie, rewizja.
Nie wyobrażam sobie ich bez obecności mojego męża. Bez jego wsparcia i pomocy było by bardzo ciężko. Cieszę się, że mogliśmy znów przeżyć to wspólnie.
Nawet był w stanie upamiętnić te wyjątkowe chwile na fotografiach.
Dziękuję ♥

Za pomoc w obróbce zdjęć, serdecznie dziękujemy Katarzyna Wojciechowska Photography ♥

1 komentarz :

Maj-Ka-Love © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka